wtorek, 28 maja 2013

Histeryczny śmiech dwujęzyczności – ratunku dzienniczku!



Obiecałam opis naszego powrotu do dzienniczka niemieckiego. Zapraszam więc do WTORKOWYCH CZYTANECZEK - co ostatnio czytamy Makusiowi: jego dzienniczek/pamiętnik po niemiecku.

Tak się stało, że po pobycie w Polsce – ponad miesiąc – Maksymilian źle zniósł powrót do przedszkola. Po pierwszym dniu bolał go brzuch, marudził, wyglądał na osłabionego, po prostu chorego. Nie poszedł więc kolejne cztery dni. Obserwowałam go, rozmawiałam delikatnie. I znów utwierdziłam się w przekonaniu, że główną przyczyną złego samopoczucia synka był brak dobrej komunikacji w języku niemieckim. Popełniliśmy duży błąd, że nie przygotowaliśmy go do przedszkola – nie nauczyliśmy opowiadać – gdzie był, co robił…!!! Z mojej rozmowy z nim wyniknęło, że umiał powiedzieć dzieciom i pani tylko kilka słów (bez poprawnej konstrukcji). A tyle przeżył! I tak lubi opowiadać! Wrócił sfrustrowany, jak nic. Ech…

Przez kolejne dni usiłowałam pomóc mu w powrocie do życia codziennego w Austrii. Dodatkowo „przeprosiliśmy się” z dzienniczkiem prowadzonym w języku niemieckim. Teraz widzę, że omamiona tym, jak pani chwali przyswajanie języka niemieckiego przez Maksia, „zleniwiłam się” w prowadzeniu tego dzienniczka. Zła jestem na siebie – bo się znam i wiem, że Makuś mówi dużo, ale ciągle nie rozumie 60 procent wypowiedzi, szczególnie, kiedy nie są one związane z sytuacją, są abstrakcyjne, informacyjne. Pani ciągle nam zagłusza nasze niepokoje tym, że Makuś mówi więcej niż niektóre dzieci austriackie. Tak. Ale ile rozumie!? On, sprytny zagadywacz, mówi tylko to, co umie i fakt, mówi, mówi, mówi. Ale jak reaguje, kiedy nie rozumie?? Ja wiem. Pani jakoś nie chce wierzyć. To ból brzucha, biegunki i …histeryczny śmiech. Ja wiem, bo tak samo kiedyś reagował mój organizm na sytuacje stresujące, identycznie. Pamiętam wymioty w pierwsze dni przedszkola, ból brzucha w drodze do szkoły (chociaż na tym etapie nauczania byłam bardzo dobrą uczennicą:-)), pamiętam stres na studiach, wierkolenie w jelitach, pamiętam jeden egzamin, ważny bardzo – i mój histeryczny śmiech. Jakby nie jedna bardzo mądra osoba z komisji nie byłabym na tym miejscu rozwoju intelektualnego i osobistego, na którym jestem teraz. Teraz znam siebie i umiem nad tym zapanować. Teraz umiem NAZYWAĆ problem, OPISYWAĆ przed sobą i innymi sytuację i proponować rozwiązanie. Teraz muszę nauczyć tego wszystkiego swojego synka. Bo!

Bo kolejnego dnia w przedszkolu Maksymilian cyt.: „buntował się”, „wszystko było na nie”, „nie chciał wykonywać poleceń”, „i się głupio zaśmiewał” - jako konsekwencję panie wysłały go spać zamiast na spacer z innymi dziećmi… Potem ja go pytam – dlaczego poszedłeś spać? „Nie wiem”. Konsekwencje można wyciągać od osób, które rozumieją założenia gry…

I tu moja porażka: nie mogłam bronić swojego dziecka, bo mój niemiecki jest za słaby…; nie mogłam wypowiedzieć swojego zdania tak dokładnie, jakbym chciała - nie mogłam, bo tu już chodzi o niuanse. Pani zaproponowała rozmowę – z mężem oczywiście, bo on mówi dobrze po niemiecku. I tu moja porażka kolejna – nie muszę tłumaczyć jaka…

Ale, nie mogę płakać: O Boziu! Boziu!

Muszę działać, bo nie wierzę, że rozmowa z panią coś pomoże.

A więc powiedziałam: „przepraszam dzienniczku” i wyjęłam go z szuflady. Proszę poczytać TU o tym jak walczyliśmy z pierwszymi stresami w przedszkolu, pisząc dziennik (jest też tu troszeczkę teorii, jak cudowna to technika!). Pisałam też o pomysłach rodzinnego dzienniczka wydarzeń TU. Chwaliłam się też moim wydanym już "dziełem": dzienniczkiem wspomagającym rozwój języka polskiego TU.

Usiadłam z Maksiem, zapytałam o czym chciałby opowiedzieć dzieciom i pani, i narysowałam, i napisałam. Przez kolejne dni Makuś wchodził z dzienniczkiem pod pachą do sali, otwierał i pokazywał! I cieszył się! I nie marudził. I nie było „nein, nein!”.

Mam postanowienie delikatnej pomocy w nauce niemieckiego. Nie chcemy go uczyć my, ale widzę, że znów nie można być radykałem, więc chcę troszeczkę podeprzeć i wierzę, że dalej pójdzie sam. Ponawiam więc proste zapisy w dzienniczku niemieckim – przypominam: my czytamy Maksiowi te zapisy, on przeważnie zapamiętuje zdania, bo powtarzamy je i on też powtarza, opowiadając kilku osobom te sytuacje. Jako, że Makuś coraz lepiej czyta po polsku, to i za te zdania się zabiera, ale w żaden sposób nie wzmacniam tych zapędów;-)

Mam jeszcze jedno postanowienie: każda kolejna podróż do Polski będzie z dzienniczkiem niemieckim. A dzienniczek polski będziemy prowadzić w Austrii, po polsku, żeby móc pokazywać babciom, co się działo.

Jak pięknie wygląda podróż w dzienniczku pisze dziś Faustyna TU. Może nasze dzieci nauczą się pisania „dzienników podróży” – jak niektórzy sławni ludzie;-) !!

A poniżej niektóre wspomnienia z Polski – pierwsza pomoc z dzienniczkiem:











A jutro wielka niespodzianka, związana z tematem dzienniczka/pamiętnika!!! Zapraszam!! Cóż to może być??;-)

sobota, 25 maja 2013

Dalej o nauce czytania maluszków.



Odpowiadając na pytania i postulaty, piszę post zawierający kilka szczegółowych informacji przydatnych przy nauce samogłosek i sylab (dzieci dwujęzycznych i nie tylko).

1. jeśli widzicie sekwencję: AA lub AAA; OO lub OOO to czytacie ją A-A-A O-O O-O-O, nigdy jako przedłużone samogłoski (występujące w innych językach)! To jest kolejny etap nauczania czytania – to sekwencja (to jest już praca lewej półkuli mózgowej). W pierwszych krokach uczymy pojedynczych: A O U itd. (prawa półkula, sprawniejsza u małych dzieci)

2. WIELKIE (majuskuła) i „małe” litery: ja pozostaję wierna stanowisku, że małe dzieci dobrze jest (!) uczyć czytać wykorzystując WIELKIE LITERY – popierają to stanowisko badania dotyczące umiejętności analizy i syntezy wzrokowej neurobiologów – małe dziecko lepiej postrzega wielkie litery, pisane czcionką bezszeryfową (bez zakrętasów i ozdobników). Mówimy tu o małych dzieciach! Ich analizator wzrokowy nie zawsze (!) jest gotowy do postrzegania skomplikowanych różnic, które występują w małych literkach.

3. Nie ma problemu z przejściem z liter dużych na litery małe!! Wraz z wiekiem i ćwiczeniami wzrastają umiejętności dziecka w dwóch ważnych zakresach: analiza i synteza wzrokowa oraz kategoryzacja i pamięć! Dziecko potrafi wykonywać te operacje myślowe na coraz to bardziej skomplikowanym materiale. Do mnie argument ilościowy (że wokół jest więcej małej czcionki) nie przemawia. Takie ćwiczenia „wzrokowe” mogą wykonywać np. dorośli, ucząc się języków obcych a nie małe dzieci, które wcześnie! uczymy czytać. Dzieciom większym z powodzeniem można „podawać” różne czcionki. Jeśli chcemy wcześnie uczyć czytać, musimy się dostosować do możliwości maleńkich dzieci i podążać za ich rozwojem ogólnym. Jeśli nauka przebiega normalnie, małe czcionki „wchodzą” same! Dziecko pyta i samodzielnie, w pewnym momencie, kiedy jego umiejętności analizy i syntezy wzrokowej oraz kategoryzacji są na odpowiednim do tego poziomie, zaczyna czytać małe literki.

4. Wiek. Dlaczego tak wcześnie: ja pokazałam moim dzieciom samogłoski w wieku około pół roczku (bez wielkich ambicji, że uczę czytać!). W wieku około roczku robiłam to częściej i więcej – tzn. więcej samogłosek się w klockach poniewierało. Wszystko jest w formie zabawy lub po prostu postrzegania tych literek jako części otoczenia. W tym wieku dla dziecka równie ważne jest jak mówimy: To jest A. I jak mówimy: To jest drzewo. Nie wie ono jakie funkcje spełnia A i drzewo. Jest. I tyle. Ważna jest możliwość wykorzystania tego czasu. Oczywiście dziecko dwuletnie – to też bardzo małe dziecko do nauki czytania ale już bardziej świadome, u takich dzieci ważniejsza jest wtedy technika zabawy. Dlaczego jeszcze: ano dlatego, że wszystkie dzieci z grupy, potrzebującej językowej stymulacji, powinny być objęte pomocą jak najwcześniej – mózg dziecka do 3 roku życia czyni cuda i ma wielkie zdolności. Ja dzieci dwujęzyczne zaliczam do tej grupy. Wiedziałam, że Maksymilian prawdopodobnie pójdzie do niemieckiego przedszkola w wieku około 2 lat. Chciałam, aby do tego czasu jak najwięcej i najlepiej opanował język polski. Udało się. Nauka czytania jest bardzo dobrą stymulacją dla pracy ośrodków w mózgu odpowiedzialnych za język.

Jeżeli dziecku małemu nauka czytania przychodzi z trudnością znaczy to, iż któraś z ogólnych funkcji rozwojowych jeszcze na to nie pozwala. Jeżeli jednak jest wskazane, by takie dziecko uczyło się czytać (dzieci z problemami rozwojowymi lub wg mnie też dwujęzyczne) ważne jest, by stwierdzić jaka funkcja poznawcza powinna być najpierw wyćwiczona. Tylko doświadczony terapeuta może to zrobić.

Jeżeli macie jeszcze pytania do tych problemów – piszcie proszę.

Post ten dedykuję Oli La – zmotywowała mnie do pisania ;-) – i jej Maluszkom!

piątek, 24 maja 2013

Co można przywieźć z Polski…PIĄTKOWE GADUŁECZKI



Co można przywieźć z Polski? Hym…wiadomo, różne specjały! My przywieźliśmy, jak zwykle, mnóstwo książek dla dzieci i mnóstwo emocji. Książki zamieszkują nadal wielkie pudło a emocje teraz porządkujemy, opanowujemy, próbujemy ułożyć w rozumach, sercach, usiłujemy zrozumieć… Ale o tym osobny post.

Dzisiaj, w PIĄTKOWYCH GADUŁECZKACH, wyłowione z ostatnich kilku dni „perełki językowe” z Polski, które zaprezentował Maksymilian w rozmowach z nami. Oczywiście „perełki” mogą się nie podobać nam albo podobać, ale zwracają uwagę, bo my z mężem nie używamy tych zwrotów. Pokazują one, jak jednotorowe jest wychowanie przez jedną, dwie osoby w danym języku i jak rozwijająco wpływa na język dziecka przebywanie w różnych środowiskach, z różnymi osobami. Poszerzają się wzorce językowe, wpadają dziecku do ucha nowe konstrukcje. Najczęściej są one nacechowane emocjonalnie, bo takie najłatwiej się pamięta!

Oto one:

- „No nie wiem, co się mu podziało!”
- „Kocha – nie kocha, kocha – nie kocha” (wierszyk z rwaniem listków stokrotki)
- Pohusiaj mnie tak, żebym czuł, że się husiam, aż do nieba.
- Mama, nudzę się…
- Nie masz szans!
- O Boziu, Boziu!
- O Jezu! Jaki piękny!
- No! Tylko zobacz to!
- No, to jakieś durne!
- Jaki słodki!!
- Klejące jak fiks.
- To dziadostwo mi się przykleiło!

I jeszcze sporo „nowości” się pojawiało, tylko nie zapisałam, a jak nie zapisze od razu… to myk… i nie pamiętam.

Prawie wszystkie powyższe zwroty jestem w stanie zidentyfikować z osobą :-)

I tak – myśleć musimy o tym, jak poszerzać zasób słownictwa i zwrotów językowych, idiomów, przysłów u naszych dzieci dwujęzycznych (wyjazdy do Polski i goście z Polski to jednak rarytas). Więc jak?
Czytanie, czytanie, czytanie!!

Dla nastolatków telewizja (w ograniczonym wymiarze czasu) i filmy.

Oraz poszukiwanie „przyczółków” (o „przyczółkach” patrz u Faustyny TU ).

Bo przecież nie będziemy tylko wzdychać: O Boziu! Boziu!

Witam Mamę w Paryżu:-)

wtorek, 21 maja 2013

Samogłoski.



Wracam we WTORKOWYCH CZYTANECZKACH do tematu nauki czytania. Dzisiaj pierwsze kroki - samogłoski.
Raczej wszyscy to wiemy – intuicyjnie jakoś – ale napisać trzeba: naukę czytania rozpoczynamy zawsze od samogłosek. U dzieci dwujęzycznych, ważne jest rozpoczęcie jak najwcześniej - pozwoli to na jak najlepsze "wybrzmienie" samogłosek języka polskiego, bo samogłosek przecież znają więcej z innych języków. Rozpoznawanie i nauka samogłosek jest łatwa dla wszystkich dzieci, gdyż jest to materiał „przetwarzany” i zapamiętywany przez prawą półkulę mózgową. Małe dzieci traktują samogłoski jak część świata, który postrzegają , starsze uczą się ich szybko i cieszą się z pierwszego sukcesu – że coś już umieją czytać!

Materiał: samogłoski prezentujemy na różne sposoby – w zależności od wieku i predyspozycji dziecka. Pokazujemy dziecku samogłoski i nazywamy je. Na początek możemy zaprezentować A U/Ó I – to trzy najbardziej skontrastowane samogłoski (jeśli chodzi o ułożenie narządów mowy). Po opanowaniu ich, trzy pozostałe: E O Y.

Ja pokazuję Alicji wszystkie naraz. Tak samo robiłam z Makusiem. A to dlatego, że bawiliśmy się tymi samogłoskami i były one wszędzie. Ze starszymi dziećmi (około 3 lata), które uczę czytać, trzymam się tego podziału.

Maksiowi i Alicji samogłoski pokazałam wcześnie: około 6 miesiąca życia. Przez kolejne miesiące gdzieś ciągle te samogłoski się „poniewierały” i jak wpadały nam w drogę, to traktowałam je jak każdą inną rzecz w domu: „O! co to wpadło za szafkę? Zobacz: żółty klocek i A”. Mam wiele samogłosek z różnych materiałów, więc są one jakby elementem wystroju mieszkania:-) Teraz pojawiły się znów – ze względu na Alicję. W „nauczaniu” bierze udział starszy brat, tata, ja, ktokolwiek, kto usiądzie na jakimś kartoniku i mu przeszkadza i mimowolnie czyta: „O! Jakieś U tu leży”.

Kolejnym sposobem jest pokazywanie Alicji książeczek z samogłoskami (Kocham czytać 1). Czytam jej, jak tylko jest okazja. Jak będzie większa będziemy samogłoski przyklejać, wycinać ( z Moich Sylabek cz.1) – z Maksiem ten etap się nie pojawił, bo zaczął czytać sylaby i te go bardziej interesowały. Z Alicją może być podobnie, bo samogłoski poznała bardzo wcześnie.

Z innymi dziećmi – starszymi - bawimy się, porównując różne wielkości, czcionki, kolory; samogłoski są na układankach, zabawkach, klockach, kartonikach. Wszędzie – byle było przyjemnie i wesoło.

Ćwiczymy według zasady: powtarzania, rozumienia i nazywania. Prowokujemy więc dziecko do powtarzania, wypowiadanych przez nas samogłosek (Tam leży A! A! Tam na stoliku! Aluś! A! Co to?). Potem prosimy dziecko o wskazywanie wypowiedzianych przez nas samogłosek (Aluniu! Gdzie jest A!?), następnie prosimy o nazwanie i np. my podajemy samogłoski (Makusiu! Co włożyć do pudełka?! Ty mi mów, a ja będę wkładała.)

Ważne jest też, aby pokazać połączenie liter i konsytuacji – tzn. pokazujemy samogłoskę (dźwięk) wypowiadaną w jakiejś konkretnej sytuacji. Są to strategie z glottodydaktyki: łatwiej nam jest zapamiętać coś, co kojarzymy z sytuacją, emocjami. Tak więc, pokazujemy obrazek z duuużą piłką i napisem O. I mówimy: „O!” potem możemy dodać: „Jaka wielka piłka! Piękna! Chciałabym taką mieć!”

Co z U i Ó? Pokazujemy je równocześnie. Nawet bardzo mało dzieci szybko się orientują, że to jest pies i tamten zwierzak to też pies…

Pamiętamy, że czytanie samogłosek – to czytanie, rozpoznawanie globalne, prawopółkulowe. Jak będziemy przechodzić do sekwencyjnego, lewopółkulowego będzie w innych postach.

Dzisiaj krótki filmik z dzisiaj: Ala boryka się z samogłoskami rozsianymi na tarasie (wyniosłam je tam, by przy kawie mieć co jej pokazywać). Ala nie odezwała się, szkoda. Za miesiąc pokażę kolejny film z Alicją (jak będzie sobie radziła z samogłoskami) i film archiwalny z Maksiem (czyta samogłoski w wieku 15 miesięcy). Sama jestem ciekawa jak Alicja się pokaże, bo teraz widzę już różnice w sposobie realizacji samogłosek Ali i Maksia.


Najfajniejsze samogłoski:

1. „Moje pierwsze słowa” cz. 1 (A. Fabisiak, El. Ławczys) – to te niebieskie, duże, kartonowe samogłoski, co Ala nosi na tarasie;
Moje pierwsze słowa
2. Arson – samogłoski – ładne kartoniki – fajne dla dzieci do ćwiczeń przy stoliku;
Samogłoski
3. „Kocham czytać” – zeszyt 1; do czytania wszędzie;
Kocham czytać
4. „Moje sylabki” cz1 (A. Fabisiak, El. Ławczys) dla dzieci do ćwiczeń przy stoliku;
Moje sylabki
5. Własny wyrób, rękodzieła wszelakie!

A tu zdjęcie niektórych pomocy „samogłoskowych”:

Witam nowych obserwatorów:-) szczególnie Magdę Jagodziankę, którą podczytuję już dawno i Kasię, bo liczę, że „komentarzowo”, jako fachowiec się objawi!

U Faustyny dziś . "o sobie nawzajem"

piątek, 17 maja 2013

PIĄTKOWE GADUŁECZKI - krótki wywiad po powrocie



Krótki wywiad z Maksymilianem - rozmowa przeprowadzona dzisiaj, po kilku dniach pobytu w Austrii:

- Makuś – cieszysz się, że byliśmy w Polsce?

- Oj! Bardzo!

- A co najbardziej ci się podobało w Polsce?

- Babcia.

- Aha. A co najbardziej lubisz robić w Polsce?

- Bawić się z dziećmi.

- Z wszystkimi lubisz? Tyle ich było!

- Z babcinymi najbardziej!

- Które to są?

- No te od babć – Zosia i Roland.

- A! To twoi kuzyni! A w tylu domach byłeś w odwiedzinach, które najfajniejsze?

- Od babci Tereni i Stasi.

- A wolisz być w Polsce czy w Austrii?

- W Polsce!

- A dlaczego?

- Bo wszyscy mówią po polsku.

- A co lubisz w Austrii?

- Moją kuchnię i Alę.



Wniosek dla mnie jeden wystarczy: Polska = pozytywne emocje = babcia = język polski. Nie!! Inna kolejność: Babcia = pozytywne emocje = język polski = Polska.

A co do powrotu – tak się okazał trudny emocjonalnie, że wracamy do dzienniczka po niemiecku, żeby oswoić, żeby Makuś miał pomoc w opowiadaniu o tym, co było w Polsce.

O tym jak przeprosiliśmy się z dzienniczkiem inny post.



Mimo, że nie było mnie tak długo, w okienku Obserwatorów pojawiło się wiele nowych kwadracików!! No śliczne są:-) Witam wszystkich!! I postaram się nadrobić zaległości i wpisać na listę blogujących mam „dwujęzyczków” nowe adresy blogów!

czwartek, 16 maja 2013

„Jak trwoga to do bloga”



To majowy "myśliciel" sprzed 3 lat... Wtedy, w maju, oglądałam francuskie kwiecia we francuskich parkach. W tym roku Polska.

I minęło tyle czasu…! Wracam jednak z Polski do Austrii…, do blogowania…, do ogarniania życia tu…, do znajomych moich „obserwatorów”:-), do dwujęzyczności…, do dwukulturowości. Z nowymi wrażeniami, ze starymi i nowymi pomysłami, z nowymi pudłami i starymi obawami.

Ale… „Jak trwoga to do bloga” – będę się motywować i wspierać własnym pisaniem i dyskusjami z Wami!

„Jak trwoga to do bloga” – to tytuł książki Magdy Umer i Andrzeja Poniedzielskiego. Nowość na mojej półce – zbiór ich blogowych listów do siebie. Kupiłam, jako początkująca blogerka :-) , by sprawdzić, jak to w wielkim świecie jest!? Mój blog zaczęłam trochę przypadkiem i nic! nie wiedziałam o świecie blogujących!! Teraz dopiero zaczyna mnie oświecać czasami, jaki to bogaty świat, a i tak nie za wiele ciągle wiem, bo czasu brak na teoretyczne rozgryzanie tematu.

Kupiłam książkę, bo tytuł mnie zaintrygował, a osoby też mądre (chociaż świat poezji śpiewanej jakoś daleki teraz mi jest). Zaczynam czytać. Po kilku stronicach widzę głębię słowa, mądrą zabawę słowem…

Poniedzielski pisze na pierwszych stronach o skłonności człowieka do wymyślania słów, terminów, po to „by mieć czego na pewno nie rozumieć” :-) Te słowa „mają jedną wspólną cechę – niedookreślenia. A uwydatniają naszą różność w pojmowaniu świata. Przy jednoczesnej, bratającej nas skłonności – no, trzeba to w końcu ustalić".

Czy to nie piękny opis naszych rożnych blogowych dyskusji:-)

Ominę świetny i szczegółowy opis Poniedzielskiego „szczodrości” słownej – w skrócie: długi wywód, monolog, wiele szczegółów, głupot i niepotrzebnych umajeń :-) ale wspomnę o konkluzji, która mnie ucieszyła, bo znalazło się tam coś, co uznał Poniedzielki za plus!!! kiepskiej znajomości języka obcego! (to a propos mojego niemieckiego): „znajomość języka w stopniu intuicyjnym chroni przed „szczodrością” słowną” ;-)
Z tego co sprawdziłam, M. Umer i A. Poniedzielski chyba w 2011 przestali blog prowadzić.

A ja pisze dalej! Zobaczymy jak długo! Zobaczymy kto będzie czytał! I jakie będą owoce tego pisania!!

Zapraszam! Życzę wiele szczerości a mało „szczodrości”! I uśmiecham się serdecznie, do wszystkich, za którymi się stęskniłam!

wtorek, 7 maja 2013

...a czytać trzeba...

Mnie ciągle nie ma w internetowym świecie. Wiem, że i Faustynę życie zmusiło do chwilowego zniknięcia. A czytać przecież trzeba, a co najważniejsze!! uczyć czytać dzieci ciągle trzeba:-)
Pomyślałam więc o "przekierowaniu", w tym czasie, kiedy mnie nie będzie, tam, gdzie możecie znaleźć wspaniałe inspiracje do zabaw z sylabami!! - czyli zabaw, które serdecznie polecam!
Pierwszy adres to blog Skacząc w kałużach: http://skaczacwkaluzach.blogspot.com - poszperajcie tam, a zobaczycie ile inspiracji można znaleźć u tej mądrej mamy, która też jest specjalistą w tej dziedzinie!
Drugi blog to Zabawy sylabowe: http://zabawysylabowe.blogspot.com - "młodziutki" blog z cudownymi pomysłami zabaw sylabowych - dodam, że autorka nie jest specjalistą, jest kochającą osobą, która sypie swej małej siostrzyczce pomysły na wesołe czytanie, po prostu z rękawa!!
Myślę, że przepisów na dobrą zabawę znajdziecie tam mnóstwo!!
A ja znów mogę spokojnie zniknąć na czas konieczny...
Pozdrawiam!!!